Producenci gadżetów zarabiają na strachu rodziców

Producenci gadżetów zarabiają na strachu rodziców

W dzieciństwie najlepsze jest to, że można być dzieckiem. Chodzić na plac zabaw, iść samemu do sklepu po loda i z dumą do domu wrócić z resztą. Grać w piłkę z kolegami albo budować bazy z szyszek w lesie. Zabawa, planszówki, wygłupianie się i trochę nudy to była moja codzienność jeszcze kilka lat temu. Szkoła mimo, że ważna, nie stała na pierwszym miejscu. Miałam czas rysować, malować, jeździć rowerem, łowić z Tatą ryby i jeździć na zawody. Gdy wracałam z dwóją to Mama oczywiście była smutna, ale Tata mówił, że przecież zaraz ją poprawię, a oceny nie są na pierwszym miejscu. Dzięki temu nie zgłupiałam i teraz też bardzo intuicyjnie podchodzę do własnego macierzyństwa. Pewnie stoję z boku nie uczestnicząc w wyścigu szczurów, a wychowując dziecko i żyjąc w duchu slow pewnie nigdy nie będę milionerką. Zamiast kolejnych zabawek robię Stasiowi jadalne farby, szukam alternatywnych metod zajęcia czasu maluchowi, dużo z nim spędzam czasu na dworze i przyzwyczajam do aktywności fizycznej. Producenci gadżetów zarabiają na strachu rodziców już od samego poczęcia dziecka – namawia się nas młode mamy na kilkadziesiąt „przydasiów”, jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne sklepy dziecięce, a jakoś nikt nie pali się, żeby nam wytłumaczyć lub pomóc w kryzysowych sytuacjach z maluchem. Bo chyba dużo ważniejsze od elektronicznej niani jest po prostu obserwowanie dziecka, prawda?

Rodzice helikoptery

W różnych tekstach na temat rodzicielstwa spotykam ostatnio pojęcie „rodziców helikopterów”, czyli takich dorosłych, którzy stale nadzorują swoje dzieci nie dając im czasu na chwilę nudy, odpoczynku, czy kreatywności. Oczywiście roczniaki czy dwulatki potrzebuję dużo więcej uwagi niż pierwszoklasiści, ale to nie znaczy, że nie należy im już dawać chwil na własne pomysły. Staram się na co dzień wymyślać jakąś kreatywną zabawę, ale jest też czas i miejsce na pomysły Stasia. Na ogrodzie to on wyznacza ścieżki po jakich ciągniemy taczkę i przyczepkę, a w domu wybiera książeczki, które będę mu opowiadać. Obserwuję, jak sam radzi sobie z przedmiotami domowego użytku i nie zabieram wszystkiego od razu. Ostre i niebezpieczne rzeczy są konfiskowane, aby zapewnić mu bezpieczeństwo. Wszystko inne w granicach rozsądku może dotknąć i sprawdzić do czego służy. W naszym domu są wyznaczane granice, bo to one dają dzieciom poczucie bezpieczeństwa. Gdy ich nie ma, maluchy zaczną w końcu nas testować i sprawdzać na jak dużo mogą sobie pozwolić.

Rodzice myślą, że takie tarzanie na podłodze, bieganie za sobą albo wygłupy z dzieckiem są bez sensu. Wcale nie! Milion zajęć pozalekcyjnych może ograniczać, a nie rozwijać, bo dziecko może stać się pionkiem rodziców, a nie samoistnym bytem. Nie docenia się, że dzieci potrzebują wolnego czasu i nudy, z której rodzą się najlepsze zabawy i pomysły. Mózg potrzebuje nudy, a po drugie dziecko potrzebuje rówieśników, z którymi będzie się uczyć dzielenia, współżycia w grupie, rywalizacji. Żałuję, że u mnie na wsi praktycznie nigdy nie ma na placu zabaw dzieci. Staś jest wychowywany wśród samych dorosłych, a widzę jak bardzo lgnie do dzieci. Coraz bardziej myślimy o rodzeństwie, aby dać mu kogoś z kim będzie musiał nauczyć się żyć w zgodzie.

Bądź wyczulona na absurdy marketingu i przemysłu dziecięcego

W wyprawce dla dziecka prawie zawsze pojawia się termometr do wanienki. Moja Mama od razu stwierdziła, że kiedyś temperaturę wody sprawdzało się metodą na „łokieć”. W tej chwili oferta termometrów jest tak ogromna, że można wybierać we wzorach i kształtach, a ceny potrafią położyć szczękę na podłodze. Wiesz, co znajduje się często w instrukcji tych gadżetów? „Zanim włożysz dziecko do wanny, sprawdź ręką czy woda nie jest zbyt gorąca”. Absurd, absurd, absurd. Dla niemowlaków dostępne są w USA bujaczki z uchwytami na tablet… Dobrze jest się w rodzicielstwie odwoływać do własnego doświadczenia z dzieciństwa. Nie zawsze wszystko pamiętamy, ale jest to jakiś sposób na nabieranie zaufania do samego siebie. Jeżeli ty kiedyś czegoś nie potrzebowałaś i żyłaś bez tego, to twoje dziecko też może. Warto wyłączyć telewizor, przestać lajkować wszystkie strony z dziecięcymi sklepami i akcesoriami i nie dać się nabierać na marketing. Jeśli potrzebujesz butelki / bidonu po prostu go szukasz, idziesz do Smyka albo nawet marketu, bo tam znajdziesz butelki Lovi, Aventu czy innych firm z takimi rzeczami. Nie trzeba kupować designerskich przedmiotów za 100/ 200 zł, bo to szczęścia nie daje. Chyba, że ktoś lubi się określać tylko za pomocą marek, które kupuje. To nie świadczy o jego prestiżu, a raczej braku świadomego myślenia. Przecież zakupy nie czynią nas lepszymi ludźmi, a pozbawiają raczej ciężko zarobionych pieniędzy.

Lepszy dwór niż kosze z zabawkami

Dzieci zamiast bawić się na podwórku, ślęczą przed ekranami albo z tonami plastiku w domu, bo tam według rodziców są bezpieczne i kontrolowane. W efekcie nie mają one możliwości komunikowania się z innymi ludźmi, tworzenia społeczności, ustalania zasad zabawy, wygrywania i przegrywania oraz korzystania z wyobraźni. Bycie rodzicem helikopterem pozbawia dzieci umiejętności podejmowania najprostszych decyzji. Pamiętam jaka dumna byłam, gdy pierwszy raz samodzielnie szłam do szkoły, przez ulicę albo kupić coś w sklepie. Moja wiara we własne możliwości momentalnie rosła, uczyło mnie to polegania na sobie. Możliwość sprawdzenia się dziecka w różnych sytuacjach daje mu porządnego kopniaka, ale też wzmacnia zaufania do rodziców, którzy w nas wierzą.

Podkreślę to po raz kolejny – może nigdy nie będę popularną blogerką, ale bardziej niż na popularności zależy mi na budowaniu społeczności wokół bloga, która będzie świadomie budowała relację z partnerami, dziećmi oraz sobą samym. Nie ważne czy będziecie slow, czy nie, warto czytać, słuchać i cały czas się uczyć na temat funkcjonowania naszego ciała oraz ducha, bo to przyczynia się poprawienia jakości naszego życia. Nie gadżety, nie torebki, nie buty. Książki, warsztaty, podróże, rozmowy.

DSC_8014 DSC_8018 DSC_8020 DSC_8022 DSC_8023 DSC_8027

Niedługo jednak pokażę Wam trochę gadżetów, które ja planuję Stasiowi zakupić – własne miotła, szufelka, grabie do liści i łopata na jego wzrost. Przebywanie na dworze oraz uczestniczenie w pracach domowych przez dziecko także je rozwija oraz wzmacnia relację z drugim człowiekiem, bo uczy obowiązków i robienia zadań.

8 komentarzy

  • Mała rzecz a cieszy
    5 września 2016 at 22:33

    Zmiotka i szufelka oraz odkurzacz u nas codziennie są w zabawie 😀

  • aleksandra stabrawa
    6 września 2016 at 09:38

    No właśnie… zdrowy rozsądek i umiar jest podstawą. Przyznaję że czasami „tracę” głowę i kupuję Lili coś, co tak do końca nie jest potrzebne i super – rozwojowe, ale wiem jak bardzo jej się to podoba… Czasami wybór zabawki generuje pewne inne zabawy i tak jest u nas z fotelikiem na rower dla lalki (jakkolwiek to śmiesznie brzmi). Ale dzięki niemu LIli więcej jeździ na rowerze bo może wozić ze sobą ulubioną maskotkę.
    A jeszcze w kwestii wanienki… w zeszłym roku spędzaliśmy wakacje w NY i mieliśmy do dyspozycji wanienkę dla dziecka z prysznicem na baterię, działającym w obiegu zamkniętym… Lili była zachwycona a ja pomyślałam „serio?!” 🙂

  • Dominika
    6 września 2016 at 09:49

    zdrowy rozsądek jest kluczem…

  • Lidia - Haniola
    6 września 2016 at 22:47

    Zgadzam się, że dziecko nie potrzebuje wszystkiego, co jest do kupienia. Czasem jednak sama z przyjemnością kupuję, jeśli widzę, że którejś córce bardzo zależy i powtarza się co jakiś czas w ich marzeniach. A tak preferuję własnoręcznie robione zabawki, albo ciekawe gry planszowe i książki – oba rodzaje są u nas w dużych ilościach 🙂

    • Pani Woźna
      13 września 2016 at 14:50

      Mój tata robi super zabawki dla Młodego 🙂

      • Lidia - Haniola
        14 września 2016 at 07:22

        To super! Ja próbowałam zmobilizować mojego, bo zawsze był złotą rączką i mnóstwo rzeczy w drewnie zrobił sam w domu (półki, szafki), ale chyba nie ma ochoty do tego wracać. Szanuję to, choć wiem, że zrobiłby dla moich dziewczynek naprawdę piękne pamiątki 🙂

  • Gosia Skrajna
    12 września 2016 at 14:11

    Ja stoję troszkę po środku. w gorsze dni jest telefon lub bajki w telewizji. Ładna pogoda to podwórko. Kiedyś ze starszym Synem wydawało mi się, ze chodzenie ciągle na plac zabaw to takie nierozwijające i wiecznie gdzieś z nim gnałam – dostarczając mu rożnych bodźców…Z młoda postępuję inaczej. Plac zabaw okazuje się wybawieniem..małpi gaj, huśtawka, siłownia i duma ogromna , że ona sama coś potrafi. A czasem wyjazd poza miasto. A kiedy przybiega że się nudzi to mówię – okej, nuda też jest potrzebna, czasem nic nie robienie jest wręcz niezbędne…i teraz uważam że nuda sprzyja kreatywności coś co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia..pzdr

    • Pani Woźna
      13 września 2016 at 14:50

      Fajnie, że o tym piszesz, że że sama dotarłaś do tego etapu. Mój młody uwielbia place zabaw – wszystkie które napotkamy na drodze. Na ogrodzie też ma tor przeszkód 🙂

    Leave a Reply